poniedziałek, 10 września 2018

Ciri, Furiosa i Idris Elba, czyli o różnorodności w kinie

Kiedy trzy lata temu odbyła się premiera Mad Maxa. Na drodze gniewu, w mediach trochę zawrzało. I to nie tylko od entuzjazmu (zarówno widzów, jak i wyrafinowanych krytyków), ale też oburzenia: bo nie da się nie odnieść wrażenia, że ważniejsza od tytułowego bohatera jest tu Cesarzowa Furiosa - postać grana przez Charlize Theron i zaraz część internautów zalała krew. NO BO JAK TO KOBIETA, CO TO ZA FEMINISTYCZNA PROPAGANDA. Podobne komentarze pojawiały się podczas ogłoszenia pierwszego filmu z superbohaterką w roli głównej w Kinowym Uniwersum Marvela oraz hipotez na temat czarnego Bonda i pochodzącej z mniejszości etnicznych Ciri. We wszystkich tych dyskusjach pojawiają się sformułowania takie jak ,,wciskanie na siłę", ,,propaganda" i ,,poprawność polityczna.

I dzisiaj trochę o tym.

Znalezione obrazy dla zapytania mad max fury road
Mad Max. Na drodze gniewu (2015)


Nie będę udawać, że jestem szalenie obeznana w historii kina i wszystkich trendach popkultury, bo nie jestem - ale czytam, słucham i oglądam, i nie da się nie zauważyć: w ostatnich czasach widać duży wzrost różnorodności w różnych dziedzinach sztuki, a chyba najbardziej widoczny w kinie. To może pewna generalizacja, ale przez długi czas dominującą postacią w kinie popularnym był biały heteroseksualny mężczyzna, najczęściej bez konkretnego wyznania. Teraz się to zmienia - coraz więcej jest postaci o różnych kolorach skóry, korzeniach, różnych wyznań i orientacji. Powstaje coraz więcej filmów z kobietami w roli głównej, coraz więcej tworzy się silnych bohaterek. I spotyka się to z różnymi reakcjami; czytając artykuły i dyskusje w Internecie można dokonać całkiem ciekawych obserwacji. Na temat tego, jakie zmiany zachodzą w kulturze i jak zachowują się wobec nich twórcy i widzowie.

To nie jest obiektywny (ani profesjonalny) post i nawet nie próbuje taki być, więc od razu powiem, że dla mnie ta różnorodność zawsze była zjawiskiem bardzo, bardzo pozytywnym - istnieją różni ludzie, różne sposoby na życie i kultury, a ci różni ludzie mają swoje historie. Nic wyjątkowego. Kobiety prawnie są pełnoprawnymi uczestniczkami życia publicznego. Dawniej dyskryminowane grupy otrzymują równe prawa. Żyjemy w czasach wielkiej globalizacji, społeczeństwa są coraz bardziej wielokulturowe. Więc większa różnorodność w kinie, zwłaszcza tym ,,masowym" (kino niszowe, niezależne to jednak trochę inna historia, tam te zmiany zachodzą wcześniej) to po pierwsze szalenie potrzebny, wręcz konieczny, bo kino kształtuje spojrzenie, wpływa na widzów i wiąże się ze zmianami społecznymi, a po drugie zupełnie naturalny proces.
Inna sprawa, że twórcom ta różnorodność różnie wychodzi.

Bechdel i Marvel


Istnieje pewien bardzo prosty test, nazywany od twórczyni testem Bechdel: a pochodzi z komiksu Dykes To Watch Out For, w którym jedna bohaterka przedstawia drugiej warunki, które musi mieć film, żeby poszła na niego do kina:
1) Muszą w nim występować co najmniej dwie kobiety
2) które rozmawiają ze sobą
3) o czymś innym niż mężczyzna
Ten żartobliwy dialog przekształcił się w całkiem poważne ,,sprawdzanie" obecności kobiet w kinie. Wiecie, warunek jest dość prosty: film, w którym dwie nazwane kobiety rozmawiają na jakiś temat. Temat, który nie jest facetem.
Dużo filmów tego nie spełnia.
Nie chodzi tu bynajmniej o to, żeby produkcje jakoś ,,testować", zmieniać czy obwarowywać warunkami, nie w każdej historii przecież nawet występują kobiety (przetestujmy choćby Władcę much, he he). Okazało się jednak, że tego testu nie przechodzi na przykład cała trylogia Władcy pierścieni czy filmy o Harrym Potterze - serie, w których przecież nie brakuje bohaterek. Nigdy nie widzimy jednak, jak ze sobą rozmawiają. Nawet jeśli na ekranie występują silne postacie kobiece, to ani razu nie wchodzą ze sobą w interakcję, częściej są otoczone samymi mężczyznami albo ze sobą rywalizują. Dlaczego? Mało mamy kobiecych ekip, przedstawień silnej damskiej przyjaźni. To jakby wciąż raczkuje.
To, co zawsze uderza mnie w komentarzach w stylu ,,znowu ten feminizm", ,,feministyczna propaganda" czy ,,no oczywiście musi być kobieta", to fakt, że traktuje się to jako jakiś kaprys, dziwaczne rozwiązanie. Jakbyśmy mówili o jakiejś mało znaczącej mniejszości, wydziwiającej garstce, a nie drugiej płci i połowie populacji. Jakbyśmy musieli uzasadniać, że główną bohaterką jest kobieta, no bo to takie wyjątkowe! To w gruncie rzeczy pokazuje, jak świeżą rzeczą jest równouprawnienie, jak dużo jest do zrobienia - i że wciąż w niektórych grupach odbiera się czynną obecność kobiet w filmach (zresztą w życiu społecznym również) jako coś dziwnego, trochę niewłaściwego.

Marvel Cinematic Universe ma jakieś dziesięć lat. W tym czasie powstało ponad dwadzieścia filmów.
I na tych kilkunastu superbohaterów z własnym filmem pojawia się (na razie!) jedna Kapitan Marvel.
No chyba zwariowali, co oni!

Wydaje mi się zresztą, że to szersze zagadnienie, dotyczące nie tylko płci - pierwszoplanowe postacie z kolorem skóry innym niż biały, orientacji innej niż hetero, czy otwarcie deklarujące swoje wyznania są odbierane jako coś dziwnego, nienaturalnego i niektórzy od razu zarzucają samemu wprowadzeniu (to jak takie postacie są wprowadzane to inna rzecz) takich bohaterów sztuczność i poprawność polityczną. Jakbyśmy nie mówili o ludziach, którzy realnie istnieją i uznawali tylko klasyczny model białego heteroseksualnego bohatera.

Jak to uzasadnisz? 


Czasem można natknąć się na komentarze w stylu ,,jak uzasadnicie to, że ten bohater jest czarny/jest gejem/jest kobietą, hmmmm?", co zawsze strasznie mnie drażni.  
Bo są role, które rzeczywiście wymagają uzasadnienia doboru takiego a nie innego aktora, a są takie, które nie. Przede wszystkim jest pewna prosta zasada: istnieją różni ludzie i dlatego istnieją różne postacie. Główna bohaterka może być lesbijką, Mongołką, zakonnicą albo adwentystką dnia siódmego i jest to zupełnie normalne, i, do licha, nie trzeba tego uzasadniać, taką twórcy wymyślili postać.
,,Uzasadnienie" jest potrzebne przy niektórych rolach - rolach postaci, których otoczenie, przeszłość i pozycja narzucają pewną fizjonomię. Pojawienie się na jedenastowiecznym europejskim dworze czarnoskórego rycerza byłoby tak niezwykłe, że jeśli nie stoi za tym wizja artystyczna albo logiczne backstory (jak zdobył tak wysoki tytuł w ówczesnym społeczeństwie, co on tu w ogóle robi i jak trafił do średniowiecznej Europy?) i odpowiedni kontekst (jego odmienność, wyróżnianie się, jak reaguje na niego społeczeństwo?), pierwsze, co się narzuca, to niezgodność z faktami historycznymi.  Inaczej jest w teatrze, gdzie bohaterka Nie-Boskiej Komedii może chodzić w moro, a markiz Lafayete mieć afro, ale to teatr; teatr rządzi się innymi prawami.
Dlatego na przykład osobiście totalnie widzę Idrisa Elbę jako Jamesa Bonda (czemu nie? Bond przeszedł drogę od szpakowatego Connery'ego do nordyckiego Craiga; to postać, która w pewien sposób odzwierciedla czasy, w jakich powstawały kolejne filmy), ale zastanawiam się nad Ciri jako chociażby Mulatką. Przeglądając Facebooka trafiłam na małą dyskusję na ten temat na jednym z fanpage'ów popkulturalnych i o ile jedni są zdecydowanie na nie, a inni nawet nieco entuzjastyczni, tak mnie jest to dość obojętne, najważniejsza jest gra aktorska i żeby seans był dobry; ale rzeczywiście, wydaje mi się, że gdyby aktorka grająca Ciri pochodziła z mniejszości etnicznych, rzutowałoby to w pewien sposób na postać; postać umiejscowioną w świecie fantasy, w kraju, który, jak wszystko na to wskazuje, leży raczej na naszej północy, który, jak niektórzy argumentują, wcale nie musi być koniecznie słowiańskim średniowieczem, ale który jednak ma takie środki transportu jakie ma (a więc utrudnione przemieszczanie się z dalekich stron, co w efekcie daje mają wielokulturowość) i gdzie ciemnoskóra dziewczynka mocno by się wyróżniała. A to narzuca pewne tłumaczenia, nowe ścieżki i rozwiązania fabularne; jeśli twórcy dobrze to rozegrają, to może fajnie zagrać, ale to jedna z tych ról, w których rzeczywiście kolor skóry może mieć znaczenie dla historii postaci.

Ania nie Anna, sezon 2 
(Netflix 2018)

,,Wciskanie na siłę"


Często widzę taki zwrot jak właśnie ,,wciskanie na siłę" - i głównie dotyczy właśnie postaci o różnych kolorach skóry, postaci LGBTQ i tak dalej. ,,Oczywiście musieli wcisnąć geja" i tak dalej. 
I przyznam szczerze - czasem (często) takie komentarze nie mają sensu, bo np. bohaterowie-reprezentanci różnych mniejszości są dobrze zbudowani i wnoszą dużo do fabuły, czemu nie mieliby się pojawić? Ale czasem trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy chcieli tylko odhaczyć rubryczkę zróżnicowanej obsady, a wyszło niezręcznie i dziwnie. Postacie płaskie i niemal pretekstowe, postacie oparte na kilku stereotypach, postacie bez jakiegokolwiek kontekstu czy sensu, postacie, których rola w historii to ewidentnie przekazanie jakiejś ideologii, ale nic poza tym. Superwoman w swoim filmie przedstawiającym schematy horrorów, wśród kilku powtarzających się elementów wymienia postacie o kolorze skóry innym niż biały, które... zawsze pierwsze giną. A tacy byliśmy zróżnicowani!
Niektóre postacie są gejami... i to wszystko, co można o nich powiedzieć, bo nie mają żadnych indywidualnych cech charakteru poza przerysowanymi stereotypami. Spora część wierzących bohaterów (i to niezależnie od wyznania) jest albo skrajnie idealizowana, albo demonizowana. W Wonder Woman pojawiają się Arab, Szkot i Indianin - każdy z nich to właściwie zbiór cech, które popkultura przypisuje ich nacjom i poza tym, chociaż są szalenie sympatyczni, trudno cokolwiek o nich powiedzieć. Lubię Anię nie Annę od Netflixa, ale mimo mojej sympatii do nowych postaci (Bash, Mary, mocno rozwinięta Ciotka Józefina - są super i naprawdę ciekawie poprowadzone), nie mogę pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że służą do odhaczania kolejnych społecznych zagadnień, które koniecznie trzeba poruszyć, żeby serial był zaangażowany i ,,realistyczny" - rasizm, LGBTQ, emancypacja kobiet - a niektóre morały są wygłaszane z taką pompą i tak łopatologicznie, że trochę się krzywię. 

Bo nie wystarczy mieć filmu ze zróżnicowaną obsadą - to musi być jeszcze dobry film. 

Zastanawiam się, czy naprawdę nie lepiej, zamiast kolejnej części franczyzy Ocean's, tylko z kobietami, napisać nowy scenariusz, w którym będzie fajna damska ekipa, zupełnie oryginalna, niepowiązana z nikim? Nie fajnie byłoby angażować więcej aktorów różnego pochodzenia i nie obsadzać ich w typowych rolach ,,najlepszych przyjaciół głównych bohaterów"? Tworzyć więcej pełnokrwistych, wciągających historii miłosnych par jednopłciowych? (to akurat widzą, że fajnie, to już się dzieje) Niektórzy twórcy czasem jakby wciąż są ostrożni z tą różnorodnością, testując ją i wymyślając remaki zamiast nowej fabuły, a czasem jakby wciąż sobie z nią nie radzą, wpadając w stereotypy, skrajności, banały albo wprowadzając płaskie postacie. Wciąż wydaje się, że jest to temat nowy, że jest co coś niestandardowego, z czym trzeba obchodzić się jak z jajkiem i nie eksperymentować zbytnio - a tak zdecydowanie nie powinno być, bo reprezentanci różnych grup są uczestnikami życia społecznego i, po prostu, zwykłymi członkami życia codziennego. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby byli też nimi w filmie.

Żyjemy w świecie ogromnych i szybkich zmian, mieszania się kultur i błyskawicznej wymiany poglądów i informacji. Ale jedno chyba nigdy się nie zmieni - ludzie potrzebują dobrych, wciągających historii z pełnokrwistymi bohaterami.
A im więcej reprezentantów różnych grup w tych historiach, tym więcej możliwości.
Jeśli dobrze to wykorzystamy.




To ten typ posta, że cały czas wydaje mi się, że czegoś nie dopowiedziałam albo źle ujęłam. Za szeroki temat na tak krótką formę i moją ograniczoną wiedzę!
Aha i jeszcze - oczywiście mocno zachęcam do dyskusji, dyskusje są super. 

23 komentarze:

  1. W końcu ktoś dobrze podsumował temat, zgadzam się z każdym słowem <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hollywood zamierza oprzeć się standardom kulturowym, aby w pewnym sensie pomoc mniejszościom. Dlatego w ogóle w filmach mogliśmy oglądać czarnoskórych aktorów. Miało to na celu właśnie przyzwyczajenie "białasów" do tego, że to tacy sami, utalentowani ludzie. Nie pamiętam dokładnie w jakich latach pojawił się pierwszy Afro-Amerykanin w roli pierwszoplanowej, ale początki sięgały czasów naszych rodziców. Pamiętasz np. "Strażnika Teksasu"? Jego partner, czarnoskóry, całkiem inteligentny bohater drugoplanowy. Polacy chyba właśnie wtedy zaczęli się przyzwyczajać do czarnej rasy.

    Aktualnie zaobserwowałam, że to samo dzieje się z homoseksualistami, których w ostatnich latach jest absolutny wysyp w kinie i w serialach TV. niekoniecznie się z tym zgadzam, bo to pokazuje, że to zdrowe i naturalne, a z tym naturalnym to nie do końca się zgodzę... jednak z drugiej strony to DOBRZE. Bo bicie gejów na ulicach jest jeszcze gorsze. Społeczność przyzwyczaja się do wielu rzeczy dzięki obrazom kinowym. Początki kobiecych superbohaterek-lesbijek mogliśmy obserwować u "Xeny – wojowniczej księżniczki", która w filmie pełnometrażowym była zakochana w przyjaciółce, Gabrieli.

    Kobiety w filmach zawsze były atrakcyjnym dodatkiem, (np. u Bonda). Wreszcie zaczęły wyłazić z tych ram i to mnie cieszy, bo kobieta też może "przyfasolić" czarnemu charakterowi ;) i lepiej niech panowie o tym wiedzą. :)

    Dla mnie cechą rażącą nowoczesnych produkcji jest to, że kobiece postaci (nawet te główne i silne superbohaterki), są uzależnione od facetów. Właściwie nie ma filmu, w którym by nie pojawiał się jakiś maczo, z którym oczywiście trzeba nagrać scenę erotyczną.

    Nie zapominaj o Wonder Woman i o wszystkich wojowniczkach z Wakandy ("Czarna Pantera"). Do tego serial "Super Girl".

    Aaaaaaa, pamiętasz o W.W., to dobrze :)

    Kino ma ogromny wpływ na człowieka, a reżyserzy o tym wiedzą – taki jest mój wniosek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsi Afroamerykanie w rolach pierwszoplanowych pojawiali się nawet za czasów segregacji rasowej - w ,,Songs of the South" Walta Disneya z 1946 roku główną rolę grał czarnoskóry James Baskett; w jednym ze stanów nie został wpuszczony na premierę własnego filmu, co pokazuje, jak to wówczas wyglądało (i to jeszcze, w gruncie rzeczy, tak niedawno! Koniec segregacji to lata 60, koniec apartheidu 90, niby kilkadziesiąt lat, ale w skali niewiele). To w sumie trudno liczyć. Pierwszym Afroamerykaninem nagrodzonym Oscarem za rolę pierwszoplanową na pewno był Sydney Poitier w latach 60, to taki przełomowy moment. A dzisiaj Afroamerykanie to nie tylko aktorzy, ale też reżyserzy, scenarzyści i producenci, co ma duży wpływ na współczesne kino.

      Przemoc wobec osób homoseksualnych jest przerażającym zjawiskiem, kiedyś widziałam statystyki pokazujące, ile nastolatków LGBTQ mierzy się z depresją i myślami samobójczymi (ok 70 procent). Włos się jeży, to powinno zaalarmować każdego, niezależnie od poglądów.
      Nigdy nie widziałam Xeny, tylko kojarzę, nawet nie wiedziałam, że był taki wątek!

      Taaak! Mnie też mocno irytuje, że silna bohaterka jest w swoim filmie często jedyną istotną kobietą; otaczają ją sami faceci, nie ma liczących się sojuszniczek, co najwyżej rywalki, ew. przewijają się epizodyczne postacie.

      Wojowniczki z Wakandy są świetne ♥ Super Girl nie widziałam.

      Usuń
  3. Mnie osobiscie nie przeszkadza to, ze w filmach wplata sie roznorodnosc radowa, religijna, orientacyjna. Natomiast zauwazylam ostatnio duzo tendencji do wyrozniania tych mniejszosci urazajac przy tym hetero, bialych, chrzescijan. To juz nie jest w porzadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie chrześcijanie ostatnimi czasy na ekranie pojawiają się głównie jako czarne charaktery, fanatycy, mam wrażenie; bardzo brakuje mi postaci, która byłaby po prostu normalnym, pozytywnym, ale nieidealnym chrześcijaninem/chrześcijanką.

      Usuń
  4. Mi się zaraz narzuca wątek z nowego sezonu BoJacka Horsemana, gdzie bohaterowie wykorzystują deklarowanie feminizmu i chwytliwe hasła poparcia dla kobiet tylko po to, żeby nawzajem niszczyć i ratować swoją reputację i zdobywać popularność dla swoich produkcji. I myślę, że przedstawia w tym świat filmowy dość realistycznie. Więc rozumiem, gdy ktoś narzeka, że poprawność polityczna w filmach służy wewnętrznym celom producentów, jest odpowiedzią na trend, a nie bierze się z poczucia, że tak musi być. Ale wierzę, że nie zawsze tak jest, i że film w tym momencie faktycznie stara się edukować i oswajać społeczeństwo z różnorodnością, i może mu to kulawo wychodzi momentami, no ale trudno, takie są początki.
    W "Ania nie Anna" też mnie to strasznie wkurzało, to toporne moralizatorstwo, wyglądało to jak powieść tendencyjna. Trochę zepsuli ten serial drugim sezonem, szczególnie patetycznym i nierealnym zakończeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest to swego rodzaju trend - i odpowiedź na wymogi rynku, współczesna publiczność to reprezentanci naprawdę różnych grup (co samo w sobie nie jest złe, chyba, że przemienia się w cynizm i manipulację odbiorcą). Ale z drugiej strony, też wierzę, że też wynika z chęci zmiany. Dokładnie, sporo z tego to dość świeże zjawiska (tak świeżym zjawiskiem jest w ogóle równouprawnienie w sumie) i myślę, że niedługo będzie to już naturalne.
      Taaak, drugi sezon jest pod tym względem strasznie męczący, postacie (zwłaszcza Ania) w patetycznych przemowach dosłownie wygłaszają morały, które chcieli przekazać twórcy, to wychodzi tak topornie... momentami naprawdę przewracałam oczami. W ogóle do netflixowej ,,Ani..." mam mocno mieszane uczucia, z jednej strony uważam, że niektóre postacie są prześwietne (Maryla!, ciotka Józefina, Diana, Jerry, Bash, Mateusz), krajobrazy i sposób realizacji piękne, a całość angażująca, ale z drugiej właśnie to trochę toporne serwowanie ważnych lekcji i tendencja do ,,umraczniania" i ,,utragiczniania" wszystkiego, żeby było traktowane poważnie (świetnie pisze o tym Zwierz Popkulturalny) drażni. A zakończenie ładne, ale rzeczywiście przesłodzone strasznie.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zobaczyłam ten post i od razu sobie pomyślałam - no nie... Znowu paplanie o ideologii, poprawności, równości, tolerancji, znów ktoś próbuje mi wcisnąć, jak mam myśleć, że jestem zła, bo się z czymś nie zgadzam... A potem sobie przypomniałam, że to Twój blog, a Ty potrafisz mówić z sensem. Bez patosu, fanatyzmu, ale z refleksją i kulturą. Szanuję. Oczywiście nie ze wszystkim się zgadzam, ale szanuję.
    Mnie osobiście bardzo męczy to amerykańskie podążanie za ideologicznymi trendami. To tworzenie problemów tam, gdzie ich nie ma. Kurczę, zawsze się znajdzie jakiś rasista - ale to nie znaczy, że trzeba teraz całe kino ustawić tak, żeby tę garstkę fanatyków siłą nawrócić i pokazać im, że tak myśleć nie wolno, że są niedobrzy i ble, MUSICIE, na przykład, kochać murzynów. Idzie się w inną skrajność - uczy się nienawidzić wszystkich, którzy nie są "skrajnie tolerancyjni", choć przecież to marginalne przypadki, by ktoś zlinczował geja, czarnoskórego, Araba czy jeszcze kogoś tam innego. Nie zgadzam się z ideologią homo? Kurczę, moja sprawa - nikogo przecież nie krzywdzę samą moją niechęcią. Niech każdy żyje własnym życiem - po co te całe widowiskowe manifestowanie swoich poglądów? I ten nacisk? To całe medialne szaleństwo nie ma na celu "oświecenia" mas, pokazanie im problemu. To jest krzyk - myśl jak my, czyń jak my, jesteśmy lepsi, bądź jak my, kochaj inność, bo inność nie jest inna, jest normalna, ty jesteś nienormalny, bo tego nie widzisz... Szaleństwo.
    Szanuję, gdy ktoś ma inne poglądy, ale kiedy potrafi je bronić z głową, a nie wciskając na siłę i wykłócając się w niebogłosy. A mam wrażenie, że tak to dzieje się we współczesnym kinie. (może generalizuję) Mówi się o pewnych zjawiskach dlatego, żeby wzbudzić sensację, wpisać się w trendy. To jest smutne. I żałosne. Tak jak mówisz - to jest bez pomysłu, byleby wcisnąć murzynkę, feministkę, lesbijkę... Oczywiście ludzie są różni! I bardzo dobrze, gdy film potrafi nakreślić różne osobowości i charaktery. Ale zwykle kończy się na tym, że jedyną cechą geja jest to, że jest gejem. A jego tragizm polega na tym, że inni go tępią. Ale przykro.
    Dlatego zawsze jestem przeczulona, gdy widzę, że znów na ekranie pojawia się jakiś kontrowersyjny temat. To jest takie męczone, takie bez polotu. Tam już nie ma sztuki - to jest kolejny chłam - monotematyczny i tyle. Jakby nagle ludzie nie mieli innych uczuć, przemyśleń i problemów, o których można nakręcić film. Trzeba być w końcu tolerancyjnym - stąd jeżdżenie po wszystkich, którzy tacy nie są. Stąd też jechanie po chrześcijanach czy osobach starszych - i masa takich stereotypowych, negatywnych postaci.
    Bardzo podoba mi się Twoje podejście! Zwróciłaś mi też uwagę na to, że rzeczywiście jakoś tak w kinie niewiele kobiet, które mówią o czymś innym niż mężczyzna! To smutne jest. Brakuje w filmach kobiet nieganiających za facetem i które równocześnie nie są niezależnymi feministkami... Słowem - brakuje normalnych kobiet. xD
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łał, jaki długi komentarz, okej, już odpisuję!
      Zgadzam się, że czasem ta różnorodność i tolerancja, zjawiska przecież pozytywne, idą w skrajność i fanatyzm, w nienawiść - i to zdecydowanie nie jest dobre. I też widzę tę tendencję do zakrzykiwania, braku słuchania i merytorycznej dyskusji, właśnie ten ciągły krzyk i kompletne zamknięcie na rozmówcę. To w ogóle jest ogromny problem ze wszystkich stron, czasem jak czytam niektóre dyskusje, to mi ręce opadają. Dzisiaj zarzut nietolerancji to bardzo ciężki zarzut i łatwo nim zakrzyczeć dyskutanta; a niektóre oskarżenia czy uwagi np. o rasizm rzeczywiście są irracjonalne, niektóre filmy łopatologicznie moralizatorskie i tendencyjne.
      Ale, ale. ,,To tworzenie problemów tam, gdzie ich nie ma", ,,to marginalne przypadki, by ktoś zlinczował geja, czarnoskórego, Araba czy jeszcze kogoś tam innego" - oj, tu się mocno, mocno nie zgodzę. Gdyby tak było, żylibyśmy w cudownym społeczeństwie, ale przemoc, dyskryminacja, nienawiść są absolutnie wciąż obecne i tego nie można bagatelizować. Np ,,tępienie" gejów to ultra poważny problem, np przemoc wobec nastolatków innej orientacji w szkołach to coś, z czym powinno się walczyć zawsze, niezależnie od poglądów.
      Tak, też wydaje mi się, że ostatnio chrześcijanie często występują jako czarne charaktery. Nie mówię, że osoba wierząca nie może być negatywną postacią, bo przecież są ludzie, którzy czyniąc zło jeszcze zasłaniają się wiarą (co jest wtedy dodatkowo straszne, bo ktoś z miłością na ustach robi rzeczy potworne), ale jak tak patrzę ostatnio to dość silna tendencja i brakuje takich wyważonych, zwyczajnych chrześcijan w kinie.
      Jeśli chodzi o rasizm i amerykańskie ideologie - wydaje mi się, że my patrzymy na to jednak z innej, europejskiej perspektywy; przecież Stany (w końcu największy eksporter kina masowego, mówimy tu głównie o amerykańskim kinie) do dzisiaj borykają się z długą, długą historią rasizmu. Niewolnictwo, skrajnie nierówne traktowanie i segregacja rasowa, segregacja, która skończyła się dopiero w latach 60. To w sumie wcale nie tak dawno. Tym bardziej, że koniec segregacji nie sprawił, że skończyła się dyskryminacja, zwłaszcza na południu. Mówimy o kraju, w którym nadal istnieje Ku Klux Klan, a niektórzy Afroamerykanie przyznają, że mając czyste sumienie, czują niepokój, kiedy widzą policję (przypadki pobić na tle rasowym przez funkcjonariuszy, itd). USA do dzisiaj się z tym wszystkim zmaga, z całą tą trudną historią, ale także teraźniejszością. I stąd ta ostrożność, czasem wydawałoby się nawet, że przesada - bo wydaje mi się, że to wszystko naprawdę jest świeże i nie do końca zabliźnione.
      Dokładnie, to kino masowe wciąż jest takie... męskie. Brak pełnokrwistych, silnych, zwykłych bohaterek. Ostatnio jednak w kinie też coraz więcej reżyserek i scenarzystek, powstają dobre filmy z wyrazistymi kobietami w roli głównej, więc ten głos jest coraz wyraźniejszy. I dobrze!
      Pozdrawiam również!

      Usuń
  7. Ja tylko dodam od siebie, że bardzo mnie rozśmieszyło jak w komentarzu pod polskim trailerem 'Do wszystkich chłopców, których kochałam' przeczytałam, że Netflix to wszędzie teraz wciska tę poprawność polityczność, a podczas czytania książki ktośtam sobie wyobrażał główną bohaterkę jako białą.
    Po pierwsze - ostatnio wyszły trzy głośne komedie młodzieżowe Netflixa. W tym z jedną, nie-białą, główną bohaterką. Na 12 najważniejszych postaci w tych trzech filmach (wliczając protagonistkę, jej chłopaka, najlepszego przyjaciela i inną istotną postać kobiecą) tylko dwie nie są białe. Wciskanie na siłę? No jak na zróżnicowane społeczeństwo amerykańskie, to chyba nie bardzo.
    Po drugie - akurat w tej książce pochodzenie etniczne bohaterki było mocno zaznaczone i miało duże znaczenie dla fabuły. Więc nie rozumiem jak ktoś mógł ją sobie wyobrażać nie jako Azjatkę, kiedy fakt tego, że jej mama była Koreanką był wielokrotnie podkreślany, ale co ja tam wiem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...
      Oh boy.
      Dokładnie, kilku bohaterów o kolorze skóry innym niż biały na kilkunastu białych - to naprawdę nie jest dużo, to wręcz bardzo mało, tak jak piszesz, obecnie społeczeństwo USA jest naprawdę zróżnicowane. I znowu - traktowanie tego, jako coś dziwacznego, jakbyśmy nie mówili o realnie żyjących grupach. No rzeczywiście, ,,wciskanie na siłę", aha.
      Muszę wreszcie obejrzeć ,,Do wszystkich chłopców, których kochałam", jestem go naprawdę ciekawa.

      Usuń
  8. Ja osobiście Mad Maxa tak nie odbieram, bardziej jako walkę o przetrwanie a nie feminizm. Bardziej mnie intryguje wysyp film z gejami w roli głównej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Osoba, która puściła plotkę o tym jakoby Ciri miała być zagrana przez Mulatkę, rozpętało niezłą dyskusję, zdecydowanie :D Ale raczej było to mało prawdopodobne, skoro w książkach opisywano, że ma jasne włosy, więc wskazuje to raczej na jakiś słowiański/nordycki typ urody.
    To świetne, że w tekstach kultury pokazywane są coraz częściej mniejszości. Jeszcze lepiej, jeśli jest to zrobione umiejętnie, z pomysłem, a nie na zasadzie "odhaczenia". Ta "inność" postaci powinna zostać wykorzystana, jakoś wpływać na jej historię, dylematy, ale też, nie daj Boże, być jedyną cechą, jaką możemy ją określić! W ogóle pokazywanie mniejszości jest bardzo dla nich ważne - przybliżanie tej większości, która czasami nie ma z nimi styczności lub ta styczność jest bardzo pobieżna, tego, że są też ludźmi, że wszyscy jesteśmy bardzo podobnie. To świetne, że w związku z tym poruszane są różnorodne problemy społeczne, począwszy na nierówności płac, seksizmie, tożsamości narodowościowej, a zakończywszy na homo/bi/transfobii, rasizmie czy innych przejawach dyskryminacji w ujęciu z perspektywy jednostki. Operowanie liczbami przy omawianiu jakiejś grupy społecznej (nawet jeśli jest to mniejszość) nie zawsze trafia do nas tak bardzo jak ukazywanie przeżyć konkretnej osoby.
    Pozdrawiam cieplutko
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jestem bardzo ciekawy czy ktoś z was korzysta z takiej firmy jak Ugryzienie pluskwy w Warszawie .Razem z małżonką bardzo często korzystamy z tej firmy.

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tego blogu bardzo dużo się dowiedziałem. To na pewno bardzo dobrze że na ten blog wszedłem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Chyba znajomemu podeśle ten artykuł. On powinien ten artykuł przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jestem bardzo zadowolony że na ten blog zagląda bardzo dużo osób.

    OdpowiedzUsuń
  14. MadMax - uwielbiam ten film. Zgadzam się z autorem wpisu. Pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń
  15. Cały ten blog jest bardzo ciekawy. Na pewno w przyszłości na ten blog wrócę.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wczoraj przeczytałem bardzo ciekawy artykuł https://diet4u.org/gojiberry500/ i bardzo dużo się dowiedziałem. Na pewno tym artykułem zainteresuje się bardzo dużo osób.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ciekawy blog. Na pewno dużo osób tym blogiem się zainteresuje.

    OdpowiedzUsuń